Pasat nadal nie dmucha równo. Prędkość wiatru skacze od dziesięciu do dwudziestu pięciu węzłów. Od trzech do sześciu stopni Beauforta. Co chwilę trzeba zrzucać lub podnosić któryś z żagli. Gdy wieje trójka można nieść całego grota i dwa foki wypchnięte wytykami. Gdy wiatr rośnie trzeba zarefować grota. Potem zrzucić jednego foka. Gdy rośnie nadal grot w dół. Teraz niewielka poprawka ustawienia samosteru. Musi prowadzić inaczej obciążoną żaglami łódkę. Można odpocząć. Po chwili wiatr słabnie. Czy warto stawiać żagle? Jak długo to potrwa? Słabnie. To przecież regaty. Stawiamy. Chwila odpoczynku. Zabawa od nowa. W drugą stronę. Dużo pracy. Zmęczenie. Efektu jakby nie było. Martwa fala nakłada się na pasatowy rozkołys. Szarpie i hamuje łódkę. Męczy. Miejscami tworzą się interferencyjne "dziady". Niemal punktowe wzniesienia oceanu. Niewielkie półtora - dwumetrowe wodne iglice. Żyją kilkanaście sekund. Załamują się. Czasami zmoczą pokład. Te powstające w pasacie są niewielkie. Jeden zajrzał przez luk do kabiny Alczento. Dobrze, że jest ciepło. Szybko wyschnie. Jurand Goszczyński przepłynął sto dziesięć mil. Ma jeszcze do mety tysiąc trzysta. Zszedł prawie do piętnastego stopnia szerokości. Nadszedł ten tydzień w którym lepiej być na południu. Ominąć kolejną strefę cisz i słabych wiatrów. Ludek Chovanec też zszedł w okolice piętnastego stopnia szerokości. W czasie doby przepłynął sto pięć mil. Teraz czas żeglować na zachód.