Sylwestrowy meteorolog pogubił niże nad północnym Atlantykiem. Od Svalbardu po Florydę. Na środkowym Atlantyku nisko. Poniżej szerokości Wysp Kanaryjskich. Potem już tylko obszar cisz. Na południe od niego słaby pasat. Tu żeglują Ludek i Jurand. Dobrze, że zeszli na południe. Wiatr jest słaby. Jest, dmucha. Wieje w dobrą stronę. Na gładkim oceanie delikatny, długi, dwumetrowy rozkołys. Jurand Goszczyński płynie na zachód. Utrzymuje stałą szerokość. Czternaście stopni ponad czternastym równoleżnikiem. Poprawia genaker. Ustawia samoster. Obserwuje ocean przez zejściówkę. Słońce. Pod pokładem jest chłodniej. Pasat trochę mocniejszy od wczorajszego. Równa dwójka. Czasami dmuchnie z siłą trzech. Udało się przepłynąć sto pięć mil w czasie doby. Jest dobrze. Do mety mniej niż osiemset mil. Ludek Chovanec jest w miejscu gdzie pasat dmucha jeszcze słabiej. Schodzi na południe. Szuka mocniejszego wiatru. Sovka jest trzy minuty poniżej czternastego równoleżnika. Z leciutkich podmuchów udało się wycisnąć siedemdziesiąt mil.