Równy piękny wiatr wypełnił pasatowe foki. Trzy do czterech stopni Beauforta z baksztagu. Słońce. Ciepło. Nareszcie ciepło. Długie fale. Błękitny ocean. Łódka delikatnie zabiera się z falą na zawietrznym zboczu. Gdzieś były słoneczne okulary. Koniecznie trzeba znaleźć. Jeszcze coś na głowę. Ubranie?. Po co ubranie. Ocean żyje. Latające ryby uciekają przed drapieżnikami. Wzbijają się do krótkiego lotu. Szukają noszenia na grzbietach fal. Lądowanie jest zawsze ryzykiem. Jachcik lekko, w rytmie rozkołysu pochyla się z burty na burtę. Samoster pewnie trzyma kurs. Alczento i Stovka żeglują w pasacie. Jurand Goszczyński szybko płynie do mety. Schodzi na południe. Ostatni dzień przyniósł sto dwadzieścia mil. Dla Ludka Chowanca to pierwsza pełna doba w pasacie. Próba ile da z siebie. Ile da z siebie Stovka. Na ile pozwoli lekki pasat. Chwilami prędkość przekracza osiem węzłów. W czasie dwudziestu czterech godzin Ludek przepłynął sto dziesięć mil. Nadal zdecydowanie schodzi na południe. Prosto ku Wyspom Zielonego Przylądka.